Po styczniowym wypadzie off-piste do Piemontu kolejnym celem Snow Patrolu Infoski.pl jest Dolina Aosty. Jeszcze kilka dni przed zaplanowanym zwiadem prognoza nie jest optymistyczna - codziennie śnieg i chmury. Jest stres... nie będzie się dało latać ale... ryzykujemy i zdajemy się na los licząc na kilkugodzinne okna pogodowe bo czterodniowe intensywne opady zapowiadają prawdziwy Powder.
La Thuile
Kiedy w nocy wjeżdżamy do La Thuile niebo usiane jest gwiazdami, a miasteczko zasypane po dachy. Dzień wstaje z bezchmurnym niebem! Wcześnie rano przedostajemy się na Przełęcz Piccolo St. Bernardo i stamtąd lecimy na Mont Miravidi (3068 m) w masywie Mont Blanc. Trochę wieje od zachodu i lot jest wesoły. Widoki na chmury przedostające się przez grań od strony Francji bezcenne. Szerokie pola śnieżne dostarczają relaksacyjnej jazdy w kapitalnym puchu. Po drodze spotykamy kozła, walczącego ze śniegiem głębokim na kilka metrów...
Po południu przenosimy się na masyw Chaz Dura (2579 m), na którego szczyt wjeżdża się krzesłami. Północna i wschodnia strona oferuje kapitalny, stromy teren z genialnym śniegiem: Classic Direttissima, Dirrettissima Sinistra, Couloir Helio i Helio Sinistro to ponad 1000 m vertical drop w wymarzonym puchu. Mamy świadomość, że to tylko niewielka porcja freeridowej oferty La Thulie i na przełęcz św. Bernarda wrócimy na pewno.
Monterosa
Byliśmy na Monterosie kilka lat temu i udało nam się zjechać kilka świetnych klasyków jak La Malfatta (2050 m vd), Diretta Indren (900 m vd) , Leisch (1100 m vd) czy nawet Canale Endre Centrale (650 m vd). Jednak ze względu na silny wiatr nie udało nam się wtedy wlecieć na grań drugiej góry Alp. Jedziemy do Champoluc na wczesno-poranny brifing zaniepokojeni. Jest pochmurno. Patrick – nasz przewodnik – stwierdza, że loty stoją pod znakiem zapytania. Gdy zbliżamy się do Monterosy zaczyna przebijać się słońce. Jednogłośnie dochodzimy do wniosku, żeby jak najszybciej przemieścić się w okolice Drop Zone na Przełęczy Bettaforca. Nie ma sensu dłużej czekać: od wschodu idzie front z opadami a okno pogodowe potrwa około 2h, czyli dokładnie tyle ile nam potrzeba! Helikopter przyziemia na DZ Bettaforca i po dość długim locie lądujemy na grani Monterosy Colle di Verra (3848 m) pomiędzy czterotysięcznymi szczytami: Castorem (4221 m) a Poluxem (4021 m). Przed nami długi, ale nie za trudny zjazd Diretta Ghiacciao Verra: równe 2000 m różnicy wysokości. Jedyną trudność stanowią liczne szczeliny, ale to zadanie dla przewodnika. Gdy kończymy w St. Jacques niebo gaśnie i nadchodzą ołowiane chmury, pora więc na lunch, po którym miła „kierowniczka” podwozi nas pro bono na parking do Frachey.
Kolejnego dnia nie planujemy lotów helikopterem. Dokonujemy wieczornych ustaleń, gdzie się udać, a za podpowiedź służy nam kapitalny przewodnik "Polvere Rosa" o zjazdach w rejonie Monterosy. Pogoda weryfikuje plan i nie pozostawia zbyt wielu wariantów. Mimo przebłysków słońca pułap chmur szybko ustala się na poziomie 2200-2500: nie ma sensu jechać na Punta Indren... i wybieramy zjazdy w pobliżu Frachey takie jak Contenery (500 vd), biegnący w pobliży wyciągu, a na deser zostawiamy Soussun (600 vd). Opis w przewodniku (quite complex) wskazuje na to, że będzie zabawa. Wypatrzyliśmy tę możliwość z krzesełka, ale z góry nie widać kontynuacji po wjeździe do kanionu. Ostatecznie zjazd dnem potoku dostarczył „wielu wrażeń" wśród głazów, krzaków i powalonych drzew, a humoru nie zepsuła nam nawet konieczność pokonania dolnej części zjazdu pieszo z powodu małej ilości śniegu w lesie.
Valgrisenche
Nie będę ściemniał – nazwa miejscówki niewiele mi mówi, ale Leszek zrobił szerszy wywiad w gronie zaprzyjaźnionych guidów, że to miejsce numer jeden we Włoszech i przyjeżdżają tu wyłącznie ludzie, którzy naprawdę chcą pojeździć, a nie tylko "przeżyć przygodę heli". W dolinie są tylko trzy hotele i jeden wyciąg. Szybka decyzja i z Doliny Ayas jedziemy do Valgrisenche.
Wczesnym rankiem docieramy do maleńkiego Bonne, gdzie jest jedno z dwóch Drop Zone w dolinie. Jest pochmurno. Danilo – właściciel firmy heli – podczas brifingu oznajmia, że może w ogóle nie być lotów. Oceniam to jako grę na przeczekanie i podkręcenie atmosfery. Czekamy w Hotelu Perret na naszą kolej. Lądowisko znajduje się 100 m od drzwi. Jest sygnał, że za 10 minut podejmie nas helikopter. Mechanik pyta, czy mamy doświadczenie z heli. Odpowiadamy, że tak – zresztą rzut oka na przygotowane pakiety wystarcza mu za słowa, rozmowa się urywa bo z chmury wyłania się Koala – to dużo większa maszyna niż te, którymi lataliśmy do tej pory. Mieści 8 osób.
Przykucam a płoza ląduje 15 cm od mojej stopy. Już wiem, że to nie zabawa. W środku spotykamy min. dwóch Nowozelandczyków, których widzieliśmy wcześniej. Siedzę na ławce tyłem do kierunku lotu. Nikt nie ogląda widoków i nie robi zdjęć. Mam uczucie jakbym do tej pory zawsze latał z turystami na strzelnicę w lunaparku postrzelać do tarczy, a teraz będą do nas strzelać z ostrej amunicji. Po bardzo długim locie przebijamy chmury i lądujemy na kulminacji Lodowca Rutor. Na szczyt Testa del Rutor (3480 m) trzeba jeszcze podejść. Nie wytrzymuję i pytam Martina, czy opłaca mu się jeździć z Nowej Zelandii do Europy na heli? Odpowiada mi: „Sam się zaraz przekonasz... przyleciałem do Valgrisenche to najlepsza miejscówka na świecie a Europa mnie specjalnie nie interesuje!”
Danilo pyta czy lubimy stromy teren... Po czym znika za granią, a po nim nasi towarzysze. Zostajemy sami. Zapinam narty pod posągiem Białej Madonny i wychylam się za grań. O ile północno-zachodnia strona to łagodne pole lodowcowe, to na wschód opada ze szczytu prawie pionowy, ale na szczęście dość szeroki kuluar. Już wiem co Danilo miał na myśli. Widzę go w pomarańczowe puchówce kilometr niżej. Nie ma wyjścia – nikt za mnie nie zjedzie, więc ruszam. Śnieg jest fantastyczny! Można normalnie skręcać – nie trzeba skakać. Czuję, że jadę w niezłym stylu. Pod ścianą Martin pyta mnie czy jestem zadowolony z moich G3. Odpowiadam, że są genialne. On, że było widać. Traktuję to jako komplement. Zjazd Leszka także jest płynny a K2 Pinacle 105 prowadzą się lekko i stabilnie.
Potem były niekończące się strome i szerokie pola śnieżne i jazda praktycznie w samotności. Danilo tylko z daleka pokazuje kierunek. Robimy bez zatrzymywania 3 odcinki po 4-5 km! Nie ma czasu na zdjęcia. Zero lasu, do samego końca. Przed wsią wąski i stromy kuluar, ale z dobrym śniegiem. Pokonaliśmy 2000 m vd na dystansie 18 km...
Valgrisenche to faktycznie niezwykłe miejsce, a co ciekawe w przyszłym roku firma z doliny połączy się z tą z La Thuile i będzie można zjeżdżać także na drugą stronę grani! Okazało się że nawet dla nas na spenetrowanej dokładnie narciarskiej mapie Europy są nadal białe plamy.
Jacek Trzemżalski
Infoski.pl
Freeride Dpt.
Sprzęt
Leszek Janas:
Narty – K2 Pinnacle 105
Buty – K2 Pinnacle 110
Plecak – K2 Backside Float 8 Tool/BCA system
Kije - K2 LockJaw carbon probe – Evaski pole
Jacek Trzemżalski
Narty – G3 Synapse Carbon 109
Buty – Tecnica Cochise
Plecak – The North Face
Kije – G3 Via Carbon