Za kilka miesięcy startuje siedemdziesiąta, jubileuszowa edycja Tour de Pologne. Po raz pierwszy w historii wyścigu dwa początkowe etapy imprezy odbędą się we Włoszech w Trentino. Organizatora jednego z najważniejszych polskich wydarzeń sportowych oraz polskiego kolarza – legendę, Czesława Langa, spotkaliśmy na nartach w dolinie słońca Val di Sole, tam gdzie już wkrótce będą się ścigać kolarze.
Infoski.pl: W jaki sposób kariera sportowca pomogła Panu w podjęciu i prowadzeniu działalności biznesowej?
Czesław Lang: Moje doświadczenia zdobyte w ciągu dwudziestoletniej kariery znacznie przysłużyły się do sukcesu w biznesie. Kariera sportowca daje sposobność do poznania wielu ludzi, bywania w wielu miejscach, w różnych państwach, również do brania udziału w wielkich imprezach sportowych światowego formatu. Uczestnicząc w tych imprezach poznałem mechanizmy rządzące ich organizacją i mogłem z powodzeniem przenieść je na grunt polski. Poza tym sportowy tryb życia kształci w człowieku cechy takie jak wytrwałość i determinacja. Trzeba umieć postawić sobie cel i systematycznie do niego dążyć.
Jak wyglądały początki Tour de Pologne? Jak udało się Panu przekonać sponsorów do tej imprezy?
Początki były bardzo trudne. Ciężko jest pozyskać sponsora, szczególnie dla imprezy nieznanej w mediach. Sponsorzy chętniej „wchodzą” w coś co jest już gotowe. Niewiele jest firm, które chcą inwestować od początku, czy to w daną dyscyplinę sportu, czy dana imprezę. Tour de Pologne z pewnością miał „pod górkę”, ale przez te dwadzieścia lat udało nam się dotrzeć do wielu sponsorów, którzy rozwijając z nami tę imprezę jednocześnie się promują i budują swój wizerunek.
Wtym roku pierwsze dwa etapy TDP odbędą się we włoskich Dolomitach. Wśród Polaków są entuzjaści i przeciwnicy tego projektu. Skąd taki pomysł?
Dzięki swojej marce Tour de Pologne jest imprezą rozpoznawalną w całej Europie. Oczywiście wiele innych państw zapraszało nas do siebie, ale z różnych powodów wybór padł na Włochy. Jest to kraj bardzo nam bliski mentalnie i kulturowo. Poza tym sam mieszkałem we Włoszech piętnaście lat i wiem jak postrzega się tam kolarstwo, które obok piłki nożnej jest dla Włochów sportem narodowym. Jeśli chodzi o przyświecającą nam ideę to wystarczy przytoczyć słowa naszego hymnu: „Z ziemi włoskiej do Polski..”. Bardzo nam też zależy, aby przy okazji Tour de Pologne wyeksponować sylwetkę Jana Pawła II i podkreślić uniwersalny przekaz jego nauk, skierowanych nie tylko dla Włochów i Polaków. Myślę, że start we Włoszech będzie również spełnieniem marzeń wielu kibiców. Polacy zawsze domagali się, by jakiś etap wyścigu był porównywalny do tych z Tour de France, by można było zobaczyć jak kolarze zmagają się z wielkimi wzniesieniami. Tym razem te marzenia zostaną spełnione, dwa pierwsze etapy będą podjazdami na wysokość ponad 2000 m. n. p. m. Zapowiada się przepiękne widowisko.
Jakie ma Pan plany odnośnie etapów Włoskich Tour de Pologne? Czy polscy kibice będą mogli przyjechać do Trentino dopingować Polaków i czy sami będą mieli możliwość pojeździć tam na rowerze?
Cały czas jesteśmy w trakcie przygotowań pakietu dla sympatyków jazdy na rowerze. Poza tym każdemu kto tu przyjedzie chcemy dać możliwość zobaczenia lokalnych turystycznych atrakcji, bo wyścig zaczynamy nad pięknym jeziorem Lago di Garda w Rivie. Pracujemy nad pakietem, w którym będzie możliwość połączenia turystyki z jazdą na rowerze, zwiedzenia Werony czy Wenecji. Mamy też w planach niespodziankę. Będziemy chcieli dla wszystkich chętnych zorganizować podjazd pod Passo Pordoi i Cima Coppi (najwyższy podjazd w przyszłym Tour de Pologne – 2200 m. n. p. m., kultowa góra kolarska Giro di Italia). Cima Coppi było niegdyś legendą włoskiego kolarstwa, na tym podjeździe wszystko się rozgrywało. To wspaniałe, że nasz narodowy Tour de Pologne będzie miał tą górę. Każdy kto zechce spróbować swoich sił będzie mógł zmierzyć swój czas na dystansie około 15 kilometrów. Finalnie planujemy zorganizować tak zwany wyścig narodów: zbierzemy wyniki najlepszych Polaków i porównamy z innymi. Może przyłączą się do tego też Włosi, Francuzi czy Czesi.
Jak ocenia Pan szanse polskich kolarzy w przyszłym wyścigu? Czy mamy zawodników, którzy mogą konkurować z kolarską elitą?
Z pewnością tak. Od wielu lat nasi Polacy odnoszą sukcesy, jak choćby Sylwester Szmydt czy Rafał Majka. Michał Kwiatkowski był już drugi na Tour de Pologne i przegrał tylko o pięć sekund, Marek Rutkiewicz też zanotował w zeszłym roku bardzo ładny wynik. Myślę, że jest grupa zawodników, którzy wykorzystają fakt, że przyszły wyścig będzie bardzo selektywny. Mamy dwa etapy górskie w Italii, później również dwa etapy górskie w Polsce i jazdę indywidualną na czas, podjazdy będą długie i ciężkie. Z tego co widzę i słyszę Polacy chcą się do tego wyścigu bardzo poważnie przygotować i oczywiście wygrać!
A które ze zwycięstw było najważniejsze dla Pana?
Zwycięstw było sporo. Około czternaście razy wygrywałem Mistrzostwa Polski, jako kolarz zawodowy również zwyciężyłem wyścigi takie jak prolog w Tirreno-Adriatico, Giro di Romandia czy nieoficjalne Mistrzostwa Świata w jeździe na czas parami (razem z Leszkiem Piaseckim). Ale najważniejsze zwycięstwo, które przejdzie do historii naszego kolarstwa i mojej to Mistrzostwa Olimpijskie w Moskwie w 1980 r. Był taki moment, kiedy praktycznie odjeżdżamy z dwójką kolarzy byłego Związku Radzieckiego: dwie koszulki czerwone i jedna biało-czerwona. Wszyscy trzymali za mnie wtedy kciuki. Nie udało się, nie zdobyłem pierwszego miejsca, ale w bezpośredniej walce o srebrny medal pokonałem zawodnika Związku Radzieckiego Barinowa i to sprawiło naprawdę wielką radość Polakom.
Jaki jest Pana stosunek do pozbawienia tytułów siedmiokrotnego zwycięzcy Tour de France, Lenca Armstronga?
Atmosfera, która wywiązała się wokół afery Armstronga jest bardzo niezdrowa. Osobiście uważam, że w momencie gdy ustala się pewne zasady walki z dopingiem wszyscy muszą tych zasad przestrzegać. Dlaczego po wygraniu pierwszego wyścigu Tour de France przez Armstronga nikt nie powiedział głośno, że wykryto u niego doping? Podczas kolejnych zwycięstw było tak samo. Dziś, dopiero po 13 latach, na podstawie zeznań i świadków koronnych, mówi się, że Armstrong nie wygrał uczciwie. Gdzie więc były firmy, które szukają dopingu, co w tym czasie robiły? Te organizacje ściągają niemałe pieniądze od organizatorów i zawodników. My jako Tour de Pologne płacimy 30 tys. euro rocznie by dokonywać wszystkich kontroli, a zawodnicy przekazują na ten cel 5% od swoich nagród. Nic z tego nie wynika, ponieważ nagle okazuje się , że popełniono błędy i niedopatrzenia. Ten problem wymaga gruntownej rewizji i ustalenia pewnych zasad. W momencie gdy jakikolwiek środek mogący być dopingiem wchodzi na rynek powinien być on zgłaszany i zarejestrowany przez firmę prowadzącą kontrolę. Należy też ustalić pewien obowiązujący zakres czasowy tych kontroli, np. dajemy sobie miesiąc na to, żeby wykryć doping, a gdy kończą się Igrzyska Olimpijskie czy Mistrzostwa Świata zamykamy temat.
Jaka jest Pańska recepta na utrzymanie dobrej formy?
Na pewno trzeba stale dbać o siebie. Najważniejszym elementem jest dobre odżywanie: jeżeli ludzie odżywiają się racjonalnie, jedzą dużo warzyw, pija dużo soków, nie przejadają się, to i forma będzie dobra. Gdy prowadzimy niezdrowy styl życia jest dokładnie na odwrót, szybko przybieramy na wadze, stajemy się ociężali, mamy gorsze krążenie krwi i gorszą wydolność organizmu – wtedy forma spada. Jednocześnie bardzo istotny jest ruch, powinniśmy 2- 3 razy w tygodniu znaleźć czas na aktywność fizyczną, bieganie czy jazdę na rowerze.
W historii wyścigów kolarskich zdarzały się niebezpieczne wypadki, czasem też śmiertelne. Jakie były Pana najniebezpieczniejsze momenty w trakcie kariery sportowej?
Każdy kolarz zawodowy musi liczyć się z tym, że ryzyko jest nieodłącznym elementem walki. Czasem ryzykuje się na pograniczu życia i śmierci, na przykład zjeżdżając z prędkością 100 km/h, gdy wokół nie ma barierek. Wchodząc w zakręt nie zawsze można przewidzieć co za nim czeka, czy będzie to piasek, czy mokry asfalt, czy na przykład defekt gumy, przez który można spaść w przepaść. W takich momentach stawia się wszystko na jedną kartę: albo się uda, albo nie. Mnie do tej pory, dzięki Bogu, zawsze się udawało, nie miałem nigdy większych kontuzji. Oczywiście było parę niegroźnych wypadków: w trakcie Wyścigu Pokoju wybiłem sobie staw barkowy, ale z wielu kraks wychodziłem cało z zadrapanymi rękami i nogami. Podczas zimowych zgrupowań trenowaliśmy upadki, wiedzieliśmy jak upadać, że należy chronić głowę, puścić szybko rower, szukać jakiegoś miejsca, zrobić przewrót – taka wiedza równie dobrze ubezpiecza.
Od kiedy jeździ Pan na nartach, czy jazda na nartach jest przydatna w treningu kolarskim?
Na nartach jeżdżę od bardzo dawna. Jeszcze za moich czasów w reprezentacji polskiej narciarstwo było jednym z elementów treningowych. Początkowo bardzo dużo biegaliśmy na nartach. Zdarzyło się nam nawet wbiec na Kasprowy Wierch i zjechać stamtąd na biegówkach, co było wtedy naprawdę wielkim wyczynem. Później doszły jeszcze narty zjazdowe. Z pewnością okazało się to dla mnie przydatne. Wszystkim kolarzom polecam jazdę na nartach, bo znacznie poprawia to wydolność, koordynację ruchu, a także siłę mięśni.
Sporo czasu mieszkał Pan we Włoszech. Czego możemy pozazdrościć Włochom?
Italia jest takim uprzywilejowanym miejscem, gdzie spotyka się wszystko co najlepsze: przepiękne góry i morze, masa zabytków, historycznych miast, jak Wenecja czy Rzym i cudownych regionów, jak Dolomity czy Toskania. Do tego dochodzą malownicze krajobrazy, fantastycznie przygotowane stoki, hotele i przede wszystkim ciepli i gościnni ludzie. Mentalność Włochów jest bardzo bliska polskiej. Przyjeżdżając do Włoch każdy może poczuć się jak w domu, u rodziny. Poza tym piękna pogoda, dużo radości, fantastyczne jedzenie i przyjazna atmosfera z pewnością są tym, co przyciąga to tego kraju tylu Polaków.
Ma Pan swoje ulubione rekreacyjne trasy rowerowe na Pana rodzinnej Ziemi Bytowskiej?
Oczywiście, że tak! Znam tam wszystkie ścieżki, którymi jeździłem od momentu, gdy zacząłem uprawiać kolarstwo, czyli od trzynastego roku życia. Mam tam swoje ulubione piękne dukty leśne, uroczyska, drogi asfaltowe, gdzie czasami jedzie się cztery godziny i nie mija po drodze żadnego samochodu. Kaszuby i Ziemia Bytowską są stworzone do jazdy rowerowej.
A gdy nie ma roweru pod ręką.. Jak najchętniej spędza Pan czas wolny?
Moją wielką pasją jest oczywiście jazda na koniu, mówię „oczywiście” bo już od małego kochałem jazdę konną. Mam klika koni, w każdej wolnej chwili ich dosiadam i wyruszam w teren. Oprócz tego poluję. Myślistwo często kojarzy się ludziom tylko z zabijaniem zwierząt. Owszem, trzeba oddać strzały, ale ważne tu jest przede wszystkim obcowanie z naturą, wyjście do lasu. Dla mnie są to cenne chwile: dbanie o dobro zwierzyny, pielęgnowanie łowiska w którym się poluje. Bardzo to kocham.
Zrealizował Pan chyba wszystkie swoje sportowe marzenia. Czy są jakieś wyzwania organizatorskie przed Panem?
Jest wiele pomysłów, które będę chciał zrealizować. Może za wcześnie jeszcze, by mówić o tych planach, ale na pewno niejednym zaskoczymy jeszcze kibiców, nie tylko w Polsce, ale na całym świecie.
Dziękujemy za rozmowę
Natalia Kasperska
Infoski.pl