Via Lattea - freeride i heliskiing we włoskim Piemoncie

Leszek Janas i Jacek Trzemżalski - Deep Snow Patrol by infoski.pl 24.01.2016 

 

Plan jest precyzyjny - chcemy pojeździć w głębokim śniegu w Piemoncie w stacji Via Lattea z bazą w Sestriere, a docelowo poznać ofertę heliski tego wielkiego ośrodka. Via Lattea to 400 km tras narciarskich połączonych wyciągami ale nas najbardziej interesowało pogranicze włosko-francuskie, bowiem tam zanotowano w styczniu największe opady Białego Złota.

 

 

Claviere Forest - na rozgrzewkę

 

Szukając najlepszych miejsc do jazdy warto skorzystać ze sprawdzonego patentu, czyli z rozmowy z "lokalsem". W tym celu, oraz w celu ustalenia planów heliski, zaraz po przyjeździe, udajemy się do siedziby firmy Pure Ski Company Heliski w samym centrum Sestriere. Jej szef - Eric Carquillat - od ponad 15 lat prowadzi loty z heliportu w Sauze d'Oulx i lądowiska w Sestriere. Sugestia Erika jest jasna - Claviere: "w tamtejszych lasach jest najwięcej śniegu: możecie spokojnie się rozjeździć, a także wybrać kilka ładnych, nieprzejeżdżonych linii".

 

Następny dzień zaczynam od skoku z krzesełka za zgubionym kijem - nie powtarzajcie tego! Skończyło się dobrym lądowaniem i kupą śmiechu.

 

Szybko potwierdza się sugestia "lokalsa": teren oferuje dość rzadki las z wieloma możliwościami technicznych zjazdów, dostępnych w całości z wyciągów. Nie trzeba podchodzić, choć na tę okoliczność zabieramy do plecaków foki, a nasze szerokie narty wyposażone są w wiązania "pinowe". Jest to genialny patent, by poczuć w górach prawdziwą wolność. Podchodzenie na takich nartach do jednej godziny, nie wymaga większego  wysiłku, a w takim czasie można się wydostać niemal z każdego terenu.

 

W 100% zgodnie ze słowami Erika najbardziej do gustu przydał nam teren opadający z Colle Bercia (2293 m), a zwłaszcza najbardziej stromy odcinek lasu zwany Inferno, położony pod pośrednią stacją kanapy z La Coche. Bliskość skał i całkiem niewielka różnica od pionu daje pełnię radości z jazdy w głębokim śniegu. Śmiało można zaryzykować, bo puch jest w tym miejscu wręcz idealny!

 

Różne warianty zjazdów na tę stronę - niestety częściowo przecinające się z trasami, dają możliwość uzyskania całkiem przyzwoitego przewyższenia nieco ponad 500 m. Stok po drugiej stronie Colle Bercia oferuje krótsze warianty zjazdów w kierunku Sanga Longa. Wrażenia z jazdy tym całkiem ciekawym terenem psuje jednak bliskość wyciągów.

 

 

Grand Charva – Montegenevre

 

Następnego dnia niebo robi się całkowicie bezchmurne. Oczywiście zaraz po powrocie z Claviere zasięgamy rady Erica - co dalej? Wybór pada na grań stanowiącą granicę pomiędzy Włochami a Francją, opadającą na północ ze szczytu Grand Charva (2646 m). Aby się dostać na szczyt należy wyjechać systemem krzesełek z Montegenerve - już po francuskiej stronie granicy. Zjazd do Włoch oferuje prawie 1000 m przewyższenia, ale przede wszystkim świetny śnieg. Różne warianty zjazdu wymagają dość ryzykownego trawersu w poziomie. Przejeżdża się kilka nawianych pól śnieżnych, które grożą wyjechaniem z lawiną. Należy zachować odstępy, a przede wszystkim czujność. Ponadto trawers miejscami jest eksponowany i wiedzie nad skałami.

 

Najpierw jednak zjeżdżamy pięknym kotłem wprost z niewielkiego siodła, które osiąga się wyciągiem. Tabliczka "uwaga lawiny" nie pozostawia wątpliwości - trzeba uzbroić sprzęt. Kocioł początkowo dość stromy z czasem łagodnieje, ale śnieg jest tu sprasowany przez wiatr - dla jazdy to nie najlepiej, ale za to zagrożenie lawinowe jest minimalne. Docieramy do uskoku, z którego można zjechać na wprost lub objechać po lewej. Stare ślady idą w lewo, więc my uderzamy na wprost. Stroma ścianka z kapitalnym puchem wyprowadza na rozległe plateau, które znowu opada bardziej stromym stokiem przeciętym wąwozami, na zasypane jezioro. Można wybrać dowolne miejsce zjazdu, bo każde jest bezpieczne i świetne. Po przejechaniu jeziora wypada się zatrzymać i przejrzeć linię zjazdu oraz potencjalne możliwości. Widać, że Ci co trawersują mają rację: pokonanie już kilkuset metrów w poziomie otwiera możliwość osiągnięcia wciąż nieprzejeżdżonych, pięknych pól śnieżnych. Wybieramy trasą następnego zjazdu, bo już wiemy, że tego dnia będziemy na Grand Charva kilka razy - nie można zmarnować tak świetnego terenu i tak świetnej pogody. Od jeziora w dół czeka nas jeszcze prawie połowa zjazdu! Teraz trzeba przebić się przez stromy las, by osiągnąć dno wąwozu. Intuicja podpowiada, że nie ma co pochopnie tracić wysokości i warto nawet podejść, by znaleźć najlepszy wariant. Ten patent się opłacił. Bardziej z lewej las jest rzadszy, a próg, który pokonuje tak stromy, że gdyby nie drzewa, śnieg na pewno by się tutaj nie utrzymał. Cóż: takie są przewagi jazdy między drzewami. Las oferuje nieprzetworzony przez śnieg i wiatr - idealny puch: sama poezja. Po przekroczeniu strumienia, w dół wiedzie przejeżdżona, ale niezwykle urokliwa ścieżka. Twarze same nam się śmieją - to był kapitalny zjazd - i to w całości! Z dna potoku wypatrujemy niemal pionową, prawie nie zarośniętą "przecinkę" - już wiemy, którędy pokonamy ten odcinek następnym razem. Jak najszybciej staramy się wrócić do Montgenevre, a trasy dojazdowe pokonujemy w ogóle nie skręcając.

 

Żeby osiągnąć siodło przełęczy, z której zaczyna się trawers, trzeba zjechać jakieś 100 m trasą i następnie odbić w prawo przez taśmę odgradzającą teren dla narciarzy od terenu dla "straceńców". To tylko podnosi przyjemność.

 

Pewnie wykonujemy trawers, bo wiemy już, które miejsce chcemy osiągnąć. Wybór był perfekcyjny! Śnieg jest miejscami nieco przewiany, ale szybka jazda i długie łuki pozwalają nartom wbić się w zbity śnieg. Zjazd jest lepszy niż w kotle, a o to przecież chodziło. Bez postoju docieramy po kolei nad brzeg jeziora. Przybijamy piątkę, bo obaj wiemy, że to jedne z najlepszych linii, jakie kiedykolwiek udało nam się zjechać! A to nie koniec: „przecinka: już czeka. Ona także nie rozczarowuje - narty nurkują w półtora metrowej pokrywie śnieżnej - można się poczuć jak w Kanadzie. Rewelacja!

 

Jeszcze dwa razy tego dnia wjeżdżamy na Grand Charva - ostatni zjazd wykonujemy już w cieniu. Wracamy do Montegenevre, gdzie zostawiliśmy samochód, w pełni usatysfakcjonowani. Tylko pytanie, czy jutrzejszy heliski przebije ten dzień? Jakoś trudno to sobie wyobrazić... Jedno jest pewne miejsce, które odwiedziliśmy oferuje rewelacyjny teren do jazdy poza trasowej, w stylu prawdziwego Big Mountain, a przecież jest łatwo dostępny z krzesełka!

 

 

Heli Ski Sestriere - Val Thuras

 

Dzień trzeci był zaplanowany z zegarmistrzowską precyzją: testujemy ofertę Heli Ski. Mamy latać z dwoma właścicielami fabryki helikopterów, a naszym przewodnikiem ma być Eric. Krótko po powrocie z Montegenevre udajemy się do biura Pure Ski Company Heliski i słyszymy hiobową wieść: loty się komplikują, bo nasi towarzysze dostali pilne zlecenie na serwis maszyny... W efekcie następnego dnia Eric ma dla nas na pewno jedno miejsce, a dzień później drugie. Z tym, że nie możemy zostać "dzień później". Ciągniemy zapałki - pada na Leszka. Następnego dnia rano jadę na Drop Zone wyłącznie jako kierowca. Wysiadamy z auta, witamy się z Erikiem i słyszę od niego miłe dla ucha, adresowane do mnie zdanie: "put your ski boots"! Nie mogę uwierzyć, że to nie żart. Ale nie - to na serio! Nie ma co: niezła huśtawka emocjonalna. Okazuje się, że dwójka z fabryki za nic nie chciała zrezygnować z jazdy i stanęli na głowie, żeby się zjawić. W efekcie zamiast dwóch lotów, Eric organizuje nam... pięć, w tym ostatni na parking. Pakujemy narty w zgrabne pakiety "śmigłowcowe", które wędrują do kosza i już jesteśmy w maszynie. Tego dnia leci z Drop Zone niemały tłumek, ale my lecimy jako pierwsi. Pogoda jest idealna: bezchmurne niebo i żadnego podmuchu wiatru.

 

Lecimy wysoko nad Doliną Thuras i lądujemy na szczycie Mont Dormillouse (2974 m). Ubezpieczamy plecaki ABS i ruszamy. Góra zjazdu jest dość twarda - widać działanie wiatru. Wkrótce stajemy nad kuluarem, który Eric ocenia jaki potencjalnie lawiniasty. Faktycznie: w depresji zalega świetny luźny śnieg, który niestety niesie spore ryzyko lawiny. Ale w takim właśnie jeździ się najlepiej. Pokonujemy jeszcze dwa progi i trawers i wyjeżdżamy na dość szerokie plateau. Eric wzywa śmigło, które ląduje po kilku minutach i zabiera nas na nieodległą grań Crete de la Dormillouse (2685 m). Teraz jedziemy już bez trawersów prosto w dół, a zjazd kończymy w dolinie przy ruinach domów i zamkniętego kościółka. Tutaj spotykają się wszystkie grupy i po chwili ląduje śmigłowiec z prowiantem. Do wyboru jest kawa, herbata, sery, salami, pieczywo, a nawet szampan. Radość tych, którzy pierwszy raz tego dnia doświadczyli przyjemności z heliski jest zrozumiała. Eric podkreśla, że to nie jacyś wybitni narciarze: jeżdżą dobrze po czerwonych trasach i radzą sobie na czarnych. To wystarczy, by mieć z jazdy w terenie całkowitą satysfakcję. My biesiadujemy najkrócej i znowu siedzimy w maszynie. Tym razem lecimy na Col Begino (2308 m), a po chwili na szczyt nieodległego Mont Corbioun (2430 m). Te dwa ostatnie zjazdy to prawdziwa freeridowa poezja! Północno-zachodnie strome stoki, pokryte są nielicznymi drzewami, a puch pomiędzy nimi jest wręcz bajkowy... Aż się nie chce zatrzymywać na foto session. Na koniec zjazdu z Mont Corbioun czeka nas co prawda odcinek gęstego lasu, gdzie grzęzną snowboardziści, ale nam już nic nie zepsuje wspaniałego dnia. Podczas lotu nad lądowisko w Sestriere cieszymy się jak dzieci. Nie ma co: it was much over expectations! Merci beacoup Eric!

 

Jacek Trzemżalski

Infoski.pl

Freeride Dpt.

 

 

Sprzęt

Leszek Janas:

Narty - K2 Pinnacle 105

Buty - K2 Pinnacle 110

Plecak - K2 Backside Float 8 Tool/BCA system

Kije - K2 LockJaw carbon probe – Evaski pole

 

Jacek Trzemżalski:

Narty - G3 Synapse Carbon 109

Buty - Tecnica Cochise

Plecak - The North Face

Kije - G3 Via Carbon

 

Organizacja wyjazdów freeride i heliski w Alpach i Pirenejach: www.infoski.pl


Zapisz się na Newsletter InfoSki.pl

Informacje, promocje i last minute w Twojej skrzynce!


Polityka prywatności.